Zachwycający zapach dociera do mnie, gdy rozplątuje włosy. Wydaje mi się nawet, że to nie nos, oczy palą od niego i chcę się zwinąć i zamknąć. Przytulić do kogoś innego, żeby to jego zapach zwyciężył z tym drugim: dalekim, obcym, intymnym, idiotycznym, w zasięgu niegdyś kogoś, komu i mój był przeznaczony przez pewien czas. Nie mogę, wąchać to trochę jak podglądać w kąpieli albo na toalecie, zadbać w gorączce.
A więc wącham, staram się trochę nachylić. Jest to nie tyle niemożliwe to przeprowadzenia, co najzwyczajniej w świecie kłopotliwe, bo wpija się pod piersi czarna, brudna ławka. Świeży prysznic był grany. Mydliny i zapach spod linii włosów, najchętniej ze skóry zaraz pod, za uchem, pod uchem, drobnym, śniadym, kolczyk z gwiazdką. Najciemniejsze włosy, przy granicy ze skórą krótkie, cieniutkie, od mojego oddechu filuterne, to one z tym zapachem i ze mną dyskutują. Szyja krótka, miękka pewnie, kark miękki(pewnie), ramiona okrągłe, błyszczący zapięty poważnym suwakiem materiał przykrywający plecy, może chociaż on zasugeruje proszek do prania lub płyn. Nie, nic nie czuję. Policzek śniady, potężny, poorany nastoletnimi problemami z trądzikiem. Ciemne brwi i rzęsy, zdecydowana linia nad prawym okiem, które zwróciło się bliżej mnie. Może ten zapach to z policzka przy uchu, jak mocno. Nie ma tutaj racji bytu nawet najbardziej rozmyta wizja zbliżenia się, dmuchnięcia, westchnięcia, wystawienia języka w celu zbadania podniecającej i ekscytującej sprawy.
Zamach, wiązanie, kucyk. Zaraz umrę. A on to przecież wąchał i pewnie nic nie czuł. Mnie pewnie też nie. Wysoki głos nie do zniesienia. Mój sąsiad się na niego krzywi, kochany. Głos tak nieznośny, jak zwierzęcy jest zapach. Swąd i odór; dobry, uzależniający, do topienia w oleju i przelewania w fiolkę. Nigdy nie jest blada. Nigdy nie płacze i nigdy nie szepce, mruczy pewnie umiejętnie.