Nie wiem skąd to wszystko i czemu zawsze dążę do tego stanu. On tylko kojarzy mi sie z momentami, gdy było mi naprawde dobrze.
Nie wiem też, czy ktoś podzieli moje zdanie, że czuć się przy tym można, jak za sterami wielkiego dwumasztowca-krowy, z mokrymi włosami i w rękawiczkach bez palców, kurtka zapięta tak, że kołnierz stoi aż do twarzy i muska ją: oni SĄ ZE MNĄ. Zupełnie jak wbiegając na górę pod zamek; jednym tchem, ciało niczego nie potrzebuje, bo też dało się ponieść chwili.
Koniecznie muszę(a kompletnie nie mogę!) sobie przypomnieć, jak te zabawy kończyły się zazwyczaj i wymyślić, co mogę udoskonalić, zanim wszystko przygaśnie (bo naprawde nie wiem, co dalej ma być, żeby nie przygasło i nabrało cech względnej równowagi) i będę musiała zacząć od nowa, pewnie po przerwie. Jestem bezduszna