Siedzę trochę na bok, ciało w stronę automatów z biletami na pociąg, głowa w stronę Pani blondynki w wieku dojrzałym, na ławce po przeciwległej stronie korytarza. Ona siedzi zupełnie jak ja, jesteśmy odbiciami i patrzymy na siebie, bo nawet to 10 metrów nie jest w stanie nas rozdzielić (ona patrzy na mnie pewniej, mnie od zbyt długiego palą policzki).
Przed automatami pojawia się małżeństwo na wakacjach. Henry i Maureen przyjechali z New Jersey na dwa tygodnie: żeby zrobić zakupy, pojeździć wypożyczoną toyotą po pagórkach i pstryknąć kilka zdjęć. Maureen ma najpiękniejsze łydki, jakie kiedykolwiek widziałam u kobiety dojrzałej, kostki i stopy w sandałach, wszystkie elementy rozsądnie opalone i zadbane. Przyglądam się im, gdy czasami wynurzają się spod szarej spódnicy do ziemi (ona w białe paski na czerni, dziura w spódnicy od pasa w dół).
Nie wiadomo, co z tym automatem. Trochę zbyt pewnie i głośno (dostaję za swoje od blondynki) pouczam ich. Moje ciało od piersi w dół płacze i kopie z bólu i ciężaru, wracam spojrzeniem do mojej Pani.
Wieczór nastał bardzo szybko i w pociągu powrotnym siedziałam z Krzyśkiem na granatowych fotelach zaraz przy oknie, w którym było nas widać. Maureen- jej łydki. Henry- mój tata i mój budzik w jednym. Henry mówi, że Maureen jest wspaniała, czy nie jest? Krzysiek nie wątpi. Moje ciało znowu