wtorek, 3 kwietnia 2012

NA ZAMEK!!

Świeżość, siłę i energię nazwę nowością. Nowości miałam wspaniałe ilości, co to była za wycieczka!
Rozkręcało się powoli, nikt nie był mną zainteresowany, a to oczywiście przekładam sobie w głowie na jestem nieinteresująca= trzeba to jak najszybciej zmienić. Krok pod górę i kolejny wyżej, pot na plecach, mokre włosy w oczach chłód na karku, pieczenie na udach, kłócie zimnego powietrza w gardle, zdzieranie mojej ulubionej i najgładszej skóry na wierzchu ramion od wypełnionej niepotrzebnym torby, w końcu szczyt. I kolejny. I jeszcze wieża na sam koniec. MIEJSCE. Myszołapy, wiatr taki, że gdybym postawiła kubek z herbatą, chybaby się zachęcony rzucił w dół, cegły cegły cegły, pokonane najpiękniejsze stalowe schody, jakie kiedykowiek widziałam! Schodzimy: Piotr się śmieje, Darek dowcipkuje ze mnie, Magda opowiada, jak mi dobrze!
Nowość dwa, to błoto, ogromne aścieżkowe pola, które pokonywałam bez nadziei na schronienie w zamkniętych eksponatach skansenowych. Poszłam sama, weszłam na wiatrak, obejrzałam okolicę i obrałam kurs na województwo świętokrzyskie. Tam mieli takie bielone, masywne chatki o bardzo grubych plecionych dachach. Wymiar takiego oscyluje chyba w granicach 40-50 cm. Za nimi miało być pole na wymarzone zdjęcia lokalizacji projektu. Wtedy runął na mnie grad po raz pierwszy. Tuląc do piersi pożyczony od wspaniałej aparat szłam skulona, pod wiatr i pod gradobicie w stronę podobno najbardziej imponujących spichlerzy w okolicy. Oddychałam miarowo, w takt wymyślony na samym początku, gdy jeszcze nieregularność nie sprawia takich problemów. Krok za krokiem, czułam już każdą kroplę na piekących udach, ale nadal było mi ciepło na plecach. Patrzyłam tak nisko, że nawet na ziemię za sobą.

Znalazłam spichlerze, ale już nikogo nie było. Dwadzieścia i sześć osób zniknęło bez śladu. Trzeba było widzieć moją radość! Może o mnie zapomnieli i wrócą śmiejąc się z mojej dzielności, najlepiej! Wracałam powoli, obok apteki i obory. Przed nią zmoknięte koguty. Ich tragedia uzmysłowiła mi, jak bardzo byłam wtedy szczęśliwa. Wróciłam do bramy i dostałam telefon od El., że czekają w samochodzie. Wyszłam, przede mną siedział ogromny parking i samochód 60 metrów dalej. Wszystkie samochody pełne zimnych jeszcze ludzi. Idę.
Wyciskam wodę z włosów w paski, rozprostowuję się. zapinam torbę, a wszystko to dbając o krok, który jedną stopę stawiać będzie dokładnie na linii pomiędzy drugą stopą, a celem. Starszy się uśmiecha, otwieram drzwi, mówią coś o mokrych kurach i o mnie.

Dwie godziny później pojawia sie słońce i ciepły wiatr. Mam kurtkę trochę za dużą, ale bardzo ciepłą, ciemne okulary i tylko chusteczki z aparatem, wbiegam na górę pod zamek prawie w kilka minut. włosy mi powiewają, nastawiam się jak mogę! Osiągnęłam szczęście absolutne i nowość i energię. Skakać, hasać biegać, kochać, turlać, całować, mnożyć i dodawać. Moi towarzysze szukali skarbu w zamku, podobno musi być gdzieś ukryty w murach albo pod ziemią, no nic, TRZEBA KOPAĆ, ZNAJDUJEMY!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz