poniedziałek, 21 maja 2012

Mama

Gdy wróciłam do domu:
Swoją wiernosć manifestuję zalewając kubek-prezent z rysunkiem Panny Migotki. Swoim smutkiem obdarzam siebie samą i w podzięce sobie samej tańczę. Śpię pełnym snem mimo, że tylko 2 godziny. Jem pełnymi ustami i zadowolona, że tłuszcz i białko i węglowodany w sporych ilościach, rozpływam się. Im dalej od wszystkich, tym bliżej K, dzisiaj mówił, że miło się do niego kleję, ale bez słowa. Lubię ciało. I swoje i jego.
Kocham moją mamę, odpoczywam. Jestem dla niej najlepsza, gdy do siebie i rówieśników nie mam już żadnej siły. Leżę na bardzo miękkiej brązowej narzucie w koralach, których jeszcze nigdy nie założyła. Przyciskam twarz do kapy i jest mi ciepło w każdą naszą płaszczyznę wspólną. Podnoszę co jakiś czas głowę, patrząc, mam nadzieję pełna uczucia, miłości i ciepła, jak przymierza bluzeczki i odrzuca na łóżko. Oceniam, dobieram słowa, chwalę, wyszukuję jak najlepsze rzeczy do powiedzenia. Kończę każdą opinię czymś pozytywnym, mama nigdy niczego nie wyrzuca, więc nie mam prawa zniechęcić jej do niczego, co będzie leżało w jej szafie przez kolejne kilkadziesiąt lat. Odpoczywam u mamy mojej.
Opowiedziałam jej przy stole w jadalni trochę o uczelni i o sobie. Ona słucha, wspaniale słucha. Mało mnie rozumie, bardzo toleruje, bardzo kocha. Kochamy się chyba. Wybiera sobie ubrania na jutro do pracy. Musi wstać o 5, bo co drugi dzień myje rano głowę, czyli też suszy. Wyjdzie z domu 7:20, a wróci około 18:00. Ugotuje, zaproponuje mi też coś ciepłego, żebym sie zdrowo odżywiała. Jestem bezbronna. Gdy wyjeżdża, jestem chora, słowo honoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz