sobota, 26 maja 2012

znam

Po raz pierwszy pod cierpliwą opieką wyważonych ruchów i słów, z coraz większym spokojem, z niegasnącym uzależnieniem; miłym, drogim i mam nadzieję powszechnym. Straż. Już wszystko mi tu pasuje: dłonie do twarzy, ta do kolan w miarę szerokich i butów i dobrych oczu. Mam siłę i chcę, nic się już dawno w tej kwestii nie zmieniło. Jest mi przecież dobrze i tylko udaję wyrzuty sumienia. Uśmiechaj się do mnie i patrz na mnie gdy mówisz, albo ja mówię.

Byłam koło mojego szarego, brudnego domu z większą ilością opieki przed deszczem niż wolności i światła. Jaka forteca, taka opieka. To chyba moja największa (teraz) potrzeba: zadbania i uwagi. Miły mój miłorząb, w ciemnościach jakby brudniejszy tak, jak dom za nim. Przechodziłam tam idąc za rękę w cieple, a ubrana na czarno, rodzice nie wiedzieli jeszcze o Nim chyba. Pewnie około roku temu, po egzaminach i przed wszystkimi wakacjami.

Ja nadal mam trochę związane ręce. Tak właściwie, to sama je sobie związałam i oczekując pochwały, patrzę trochę rozgorączkowana i głupkowato. Nie miałam lepszych pomysłów, wstydzę się trochę.
Ale Ty nie potrzebujesz się w nic bawić, Ty uśmiechaj się, mów! Mów więcej ode mnie, mów proszę mimo mojej ułomniej (w tym momencie najbardziej) osoby.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz