czwartek, 28 czerwca 2012

Zła jestem trochę i czuję niesmak. Chyba uschnęłam ostatecznie dziką. Pewnie jej się należało! Wszystkim się należy. Ale ja już nie wiem, gdzie mam szukać azylu, nie ma miejsca, w które mogłabym pójść i czuć się w miarę bezpiecznie i zapewniać bezpieczeństwo innym. Nie mam żadnego dobrego wyboru, teraz zostało tylko odpowiadać różnym osobom na ich potrzeby i być przy nich względnie taką, jakiej potrzebują.
Umówiłam się na jutro z koleżanką, przy której usta mnie bolą od nieszczerych uśmiechów, ale pewnie tak samo będę miała przy przyjacielu z gimnazjum. Dobra, przecież mam już tak przy prawie wszystkich. Naprawdę, nie mam gdzie się schować, żeby mi było ciepło i dobrze, wszystkie kryjówki zużyły się i zubożały i chyba wolę stać przed domem na słońcu i deszczu, niż siedzieć na fotelu. Dyskomfort i potrzeby fizyczne pozostają nienaruszone, a spełnianie ich graniczy z samookaleczenem, hihi. Nie chcę od nikogo wsparcia, pewnie nawet wsparcia nie rozpoznam!

poniedziałek, 25 czerwca 2012

piosenka od karoliny



Wszystko się spieprzyło. Już wszystko mi jedno, bo wszystko zależy ode mnie. I tak to spieprzę przecież, co?
Nie mam jak posprzątać pokoju, bo chcę się szykować na coś. Dziki ma się gorzej, może dam pić

piątek, 22 czerwca 2012

zgadywanie

Tu, wśród ogólnej, a pozornej praworządności pojawiła się wątpliwość. Właśnie u mnie, bo matka moja, od dawna biegła w sztukach wykraczających poza ludzką percepcję i przyzwyczajenie, nagle i jakoś szarmancko zajęła się organizacją życia towarzyskiego(a pewnie też bezpieczeństwa w trakcie podróży) osobom, których nigdy nie kochała. Na moje głębokie ukłony telefoniczne odpowiadała, że nic nie rozumie i dziękuje. Przez otwarte okno podawała mi ciszę i matecznik.
Ze strachu przed zmianą dni na coraz poważniejsze i potrzeby skutecznego doprowadzenia pewnych spraw do szczęśliwego końca, ojciec mój przyszedł i hodował mnie czule, budząc jednocześnie. Przesada w  nadzorze i bach, pomysł: będzie noc czegoś. Co do mnie, to reaguję ściągając ciepłą kurtkę w puszystypuch, w której spałam dotychczas, poczułam trochę potu na karku.
Wykonałam telefon, miałam zapewnienie, że zmiana kierunku da pozytywne rezultaty i muszę sobie koniec końców czegoś odmówić. Odmawiam sobie mówiąc jemu. Przymknęłam trochę otwarte okno i rozwinęłam kawałek okna. Zostałam sama i razem z najbardziej rozwiązłą z małpek łaziłam sobie po pokoju i czasem nad ścianami. Zrobiło się w międzyczasie naprawdę ciemno. Dostałam kawę pachnącą jak kawa. Piłam sakramentalnie odchylając się na fotelu przy każdym łyku. Magdalena mi szepce, że buża idzie. K mi mówi. Wracam do punktu wyjścia, zaczynam się trząść i przesuwać doniczkę. Pochylona nad czymś niepotrzebnym, trzymana i zabierana na przemian co oddech, biorę czasem dla siebie coś najłatwiejszego i najprzyjemniejszego. Tym razem wzięłam sobie chwilę.
Są światła i pojawia się kompozycja. Gdy zdjęłam dłonie z niebezpiecznych urządzeń elektrycznych, światło momentalnie zapaliło latarnię na przeciwko mojego, przypominam, trochę otwartego okna. Ja wszystko słyszę bez problemu, ogólny zarys koncepcji emocjonalnych jest teraz w fazie kwalifikacyjnej, przed rozpatrzeniem. Mogiła, pojawił się.

wtorek, 19 czerwca 2012

Bezduch

Dobrze jest, nie jest za ciepło. I słońce nie przebija się przez siano tak radośnie, jak zazwyczaj o tej porze. Jestem wyspana, więc nie jem jakoś dużo, za to piję. No i wszystkich chyba zdradzam ciągle, ze sobą i z innymi, ale nikt się nie skarży; albo po prostu nie przyjmują przeprosin, bo są źli. Jestem wszystkim wierna aż do śmierci.
Nie wiem skąd to wszystko i czemu zawsze dążę do tego stanu. On tylko kojarzy mi sie z momentami, gdy było mi naprawde dobrze.
Nie wiem też, czy ktoś podzieli moje zdanie, że czuć się przy tym można, jak za sterami wielkiego dwumasztowca-krowy, z mokrymi włosami i w rękawiczkach bez palców, kurtka zapięta tak, że kołnierz stoi aż do twarzy i muska ją: oni SĄ ZE MNĄ. Zupełnie jak wbiegając na górę pod zamek; jednym tchem, ciało niczego nie potrzebuje, bo też dało się ponieść chwili.
Koniecznie muszę(a kompletnie nie mogę!) sobie przypomnieć, jak te zabawy kończyły się zazwyczaj i wymyślić, co mogę udoskonalić, zanim wszystko przygaśnie (bo naprawde nie wiem, co dalej ma być, żeby nie przygasło i nabrało cech względnej równowagi) i będę musiała zacząć od nowa, pewnie po przerwie. Jestem bezduszna






sobota, 16 czerwca 2012

staram się pisać, co myślę, bardzo szybko się turlam

Nie wiem kompletnie, co zrobić z procesem tworzenia. Nie wiem, czy mówić nawet na głos, że kształcenie nie ma sensu. Nie wiem, czy jest sens, żeby ktokolwiek i cokolwiek robił. Nie wiem, czy jest sens, żeby ktokolwiek sprawdzał i oglądał i tworzył coś sobie na podstawie stworzenia obcego. Na pewno wiem: nie ma sensu mówić, że nie ma sensu. Sama szukam długo potrzeb i czasami coś znajduję.
Nie mam sensu już w niczym, więc ubogo się czuję. Mam za mało przekonania do wszystkich umów, jakie podpisywałam i podawałam pesel.

Tutaj tłumaczę:
Poprzez wszystko, co widzę i podziwiam, widzę nic. Co się robi na uczelniach? Myślę, że się dopasowuje do potrzeb własnych i nie tylko, nadanych każdemu najpewniej drogą genetyczną. Na uczelnię idę, żeby się przydać. Znaczy ułatwić sobie i założyć miękkie buty i cieplejsze wdzianko. Nie idź tam, Marta. To jedna rzecz i ją na razie zostawię.
Co się robi w domu? Daje się upust emocjom. Nie daję upustu emocjom, bo nie widzę sensu w wyrażaniu ich, nie widzę sensu ani potrzeby w szukaniu satysfakcji po wyrażeniu. Jestem daleko pod tym i nie mam nic cennego i dla nikogo.

Tutaj rozwijam:
Profesor siada, bo już podobno widział wszystko. Ona podchodzi i gdzieś pokazuje, bo ma coś, co jest częścią niej samej. Jednak 'bo' jest tutaj nietrafione. Pokazuje, bo chce reakcji własnej lub czyjejś na to, co zrobiła. Znowu pudło. Pokazuje, bo chce się uczyć na reakcji? Jeszcze daleko. Pokazuje, bo chce reakcji swojej na jakiekolwiek bodźce do robienia czegoś dalej? Po co dalej? Wszystko dla ludzi, wracając po haust powietrza na powierzchnię. A jak ludzi mam w dupie teraz, to co mam robić, Tomku. Nie udało mi się i już nie chcę. Wiem, że się nie uda. Nie chcę wcale, żeby się udało. Jeśli już, to Więcej
Błagam, żeby wstać i wyjść do kuchni. Błagam o potrzebę i o bodziec. Błagam o zrozumienie, bo chyba naprawdę chcę, żeby było coś dalej jeszcze w relacjach z drugim człowiekiem. Tylko o tym jeszcze marzę, że nie wiem wszystkiego. Błagam, nie dotarłam jeszcze do końca, jest coś dalej osiągalnego dla mnie? Chcę więcej, bliżej, ścisnąć, wtopić się. Później będę cierpiała na tej pozycji i znowu od zera, ale nie wiem, gdzie indziej mam iść.
Bo z bezsensu wskoczę w jedyną dobrze znaną pozycję na łóżku u mamy, ostrzegam. Mam jeszcze jedną łudząco podobną, tylko że przy komputerze i jeszcze kilka w samochodzie.

Nie mam spokoju, chyba żyję w panice. Piszę sobie na blogu

piątek, 8 czerwca 2012

czas na mówienie






Woda długości dwudziestu metrów głaskana jest moim brzuchem, walona głupio rękami i kopana z gasnącym zawzięciem.
Po kilku zadyszkach wyskakuję, wyciągam się na rękach. Jeden krok, drugi: jestem już nad tym wszystkim. Idę bardzo ostrożnie po śliskiej podłodzie. Ściany i ona obłożona podobnymi kafelkami w błękicie paryskim. Mały basen z niskim sufitem oglądam po raz ostatni na dłuższy czas. Jest dzień dziecka, a mi jest dobrze.

Główna rzecz to pamiętać, że żaden Meksyk nie jest ostateczny, że za każdym Meksykiem otwiera się nowy Meksyk. Słowem, po raz wtóry reżyseruję sobie w głowie sceny na podobieństwo wydarzeń.

Pojawiam się w korytarzyku za białymi, czystymi drzwiami, przechodzę przez małe pomieszczenie z prysznicami, zmierzam do szatni. Szatnią jest kwadrat, na środku są dwie kabiny do zasłonięcia się zasłonką. Wzdłuż każdej ze ścian żółte szafki i ławki(czkwawki). Ściany wieńczy z każdej strony potężny przewód wentylacyjny, który chuczy wprowadzając w trans. Jestem całkiem sama.

Idę ostrożnie do mojej szafki, do mojego terytorium. Mogę kręcić piruety, robię to. Wyjmuję pachnące płyny i ręcznik. Wymyśliłam sobie bieg pod prysznic, wykonuję. Przekręcam wszystkie kurki, myję się za siedem osób na raz. Tu jest już trochę nudno, nietrudno przecież z szorowania zrobić rytuał, wiersz, film. Zaniecham.

Zdejmuję klapki. Jedyne, na co mnie stać to spacery wokół wysepki. Krople z moich włosów kropią o podłogę, pięty głucho buczą, a wszystko to razem z tykającym zegarem i mantryczną wentylacją. Jak cicho, jestem całkiem sama. Zsunęłam z ramion kostium, ściśnięty zaraz nad piersiami i podeszłam do lustra przy wyjściu, pod suszarką. Widzę tylko siebie: nieruchome kropelki na nosie, kilka kosmyków sklejonych  na czole w ciemne pałeczki. Notuję wszystko bez kartki i długopisu.
Trwam tak bez ruchu kilka minut. Mam nowe krople na nosie, ciemne plamy znanego pochodzenia pod oczami. Udaję, że nie mam na sobie sportowego kostiumu i spełniam swoje uczniowskie marzenia o łaźniach rzymskich. Ciekawe, czy ktokolwiek patrząc na mnie w tym momencie widziałby kobietę. Bezradna, marzną mi stopy, spływają krople po ulubionych ramionach. Mam największe prawo, żeby tu być, mam w dowodzie osobistym kobietę, kobietę za imię. A gdyby któraś tu weszła, patrzyłabym na nią z podziwem nowicjusza. Jak smaruje kremem stopy i uda. Jak rozumie i nie zadaje pytań. Jak wyciera makijaż z twarzy (niech mi któraś wytrze). Nie czuję się pewnie. Rozplątuję włosy, szukam grzebienia celując kroplami z kosmyka w różne elementy torby. Kończę, bo ktoś wchodzi.

Koniec gier i zabaw. Wbrew wszystkiemu, co miałam przed chwilą, siadam pewnie na ławce przykrytej ręcznikiem, nadal w kostiumie, zsunięte ramiona, wyglądam bardzo ładnie. Pochylam się do boku, czeszę. Ona trochę się wstydzi patrzeć, jestem bardzo pewna siebie. Zajmuję się sobą, a wentylatory cichną. Zostaje ona i jej suwaki do rozpięcia, szafka do otwarcia i zasłonki. Gdy kończę, wracam na pozycję pod lustrem i pod suszarką. Będę suszyć. Ona już w kostiumie, siada trochę naśladując moją poprzednią pozycję. Nieruchomieję, patrzę w siebie i w lustro i nie słysząc nic poza suszeniem, podglądam kolejne panienki. Robią mi się puszyste na głowie. Mam nadzieję, że nie uważają mnie za zagrożenie, najważniejszy jest spokój. Czuję się jakoś od nich o coś starsza. Zmywam makijaż, zakładam nowy, maluję rzęsy bardzo sprawnie i chyba tupiąc coś do rytmu, nadal w basenowym negliżu. Pewnie mnie nie lubią już.

Mam w torbie buty do tupania. Tupię przez korytarz, ale nie słyszę zbyt dokładnie nikogo i niczego, bo puściłam sobie głośno muzykę, która jest na górze