niedziela, 19 stycznia 2014

sujo {przym.} - brudny, haniebny, świński, sprośny, obrzydliwy, nieprzyzwoity
suja (czyt. zuzia) - brudzi

Mieszkanie tylko po to, żeby słuchać kroków na skrzypiących panelach. Panele w ładnej, szarej, nierównej warstwie kurzu. Przedpokój wynikiem dziwnych resztek po pokojach, mój (niemój) pokój malutki, jak mój. Realnie, czysto, cicho, jak zazwyczaj jest w związkach, gdy się budzimy rano - tak tu jest. Z przedpokoju mamy 8 par identycznych drzwi, drzwi w różnych nierównoległych płaszczyznach, całkowicie pokrywają każdą z nich. Jest zimno, a biurko jest strasznie małe. W jednej futrynie, przysięgam, drążek do podciągania. Panele płynnie pomiędzy wszystkimi futrynami. Beżowe ściany i małe, białe fasetki gdzie nie spojrzę, szarpane mokrą gąbką sufity. Kuchnia zupełnie pusta, są tylko płatki czekoladowe, czajnik i paczka przy oknie, od dzisiaj dwie. Nie da się słuchać muzyki, śpię długo i zaraz zamierzam spać znowu.

Wyszłam pokopać piłkę o śmietnik. Raz wpadła mi na daszek, ale na szczęście wróciła. Innym razem trochę się znudziłam, więc kopnęłam mocniej i poleciała na drugi koniec parkingu, w bluszcze. Nie ma sprawy, pójdę.

Wyszło słońce, jestem taka szczęśliwa. Tak mi się podoba ten męski pot, a w pokoju przecież nie ma nic. Nie mogę się powstrzymać, tyle czystej miłości. Przykleił nad biurkiem koperty listów, które dostał. Jest też bilet z meczu, pozdrowienia i zabawny rysunek, prezent. Chiński znaczek i ten kurz, pot. Nieśmiałe, brudnawe trampki w małym rozmiarze i kamizelka, którą chciałabym dostać na święta. Tyle miłości

niedziela, 12 stycznia 2014

Wyjście z tarapatów

Bezsenne noce konwulsyjnych kaszlów mają tylko taki morał, że nie jestem już zupełnie zmęczona. Znasz to uczucie, gdy kaszlesz już tak bardzo, że kaszel przeobraża się w odruchy wymiotne, że podnosisz się do pozycji siedzącej i patrzysz na swoje ręce i prawie rzygasz i z tego co pamiętasz, nigdy nie przestajesz. Siedząc w biurze i rozmawiając przez telefon spociłam się tak, że czułam kropelki spadające z podbródka na szalik, co dziwne wcale nie z czoła ani spod nosa, ani spod oczu. Pot z powietrza i ja, której pocą się chyba oczy.
Brak już nie zaczyna się, ani się nie kończy.
Tak więc dzisiaj właśnie sprzątnęłam, włożyłam w końcu nowe ubranie i siedzę czysta, kaszel jakiś rzadszy, dłuższy, włosy gładsze i wkurwiona jakoś bardziej niż zwykle na głupie, śmierdzące dupy w salonie. Folia aluminiowa w kuchence świeżutka.
Ludzie się dziwią, że nie chcę zostać. Wypełniam ankiety, jedna za drugą.

niedziela, 5 stycznia 2014

moje kontakty

Budzę się mimochodem, przy okropnych hałasach kroków w pustym mieszkaniu, ktoś otwiera moje drzwi i światło pada na ścianę przy krzywej szafie, mężczyzna krzyczy halo, halo. Nie wchodzi dalej, nie widzi mnie w pościeli, więc opadam ponownie i mam nadzieję, że już tej krzykaniny nie powtórzy. Nawet przez chwilę nie zastanawiam się, kim jest włamywacz do zamkniętego mieszkania, ba, zamkniętego pokoju. Drzwi otwierają się ponownie, tym razem odpowiadam. Mężczyzna peszy się i nie zamykając drzwi mówi, że poczeka na korytarzu. Wstaję i przy całej mojej niesłychanej przytomności najpierw podchodzę do lustra, żeby przypomnieć sobie, jak wyglądam. Jeszcze by się mężczyzna dodatkowo speszył na zaspaną i roznegliżowaną nastolatę.
No to wyszłam, a na korytarzu okropnie spalona twarz, głowa gładziutka, lat około 40. Odstające uszy, kurtka jednoznacznie usprawiedliwiająca jego włamanie i oczy, które patrzą GORĄCO. Bardziej gorącego spojrzenia nie widziałam naprawdę nigdy, może to niebieskie oczy na czerwonej twarzy. Okropnie cieszy się na mój widok, mówi z azjatyckim (jak to) akcentem. Jestem porażona i budzę się momentalnie.
Podekscytowany melduje, że nie działają nam czujki alarmowe. Lecimy razem do kuchni wyprzedzając się po drodze kilkukrotnie, przerywamy sobie nawzajem słowotokami. Docieramy do ciemnego pokoju i oto nasz problem, nasza nieprzespana noc i jednocześnie najlepsze, co nas tej nocy spotkało: oto brakuje zwyczajowo migającego światełka na czujce. Na obu czujkach, cholera

* * *

2708 dzwonię. Pytam Andrew, czy jeszcze mi coś dzisiaj wydrukuje. Stoję jak głupia na środku biblioteki pośród uczniów, przy jedynym kabelkowym telefonie dostępnym prawdopodobnie w promieniu kilometrów. Stoję mając nadzieję, że dobrze zapamiętałam wszystko, o czym miałam pamiętać. Wiedziona ciekawością staram się sama odnaleźć drugi koniec kabelka. Jakaś szczupła Pani klepie mnie po ramieniu w korytarzu tylko dla obsługi, idę aż do siedziby firmy POSTER PLUS. Andrew jest szalenie nieśmiały i widzi, w jakim jestem stanie. Andrew spartolił robotę, godzinę później dał mi w prezencie dodatkowe kilkadziesiąt minut niezasłużonego stresu, bo nie zmierzył moich wydruków. Andrew dał mi usiąść w swoim fotelu i chodził jak jakiś młodzieniaszek, który lubi fizykę i dziewczyny, wszystko jedno jakie. Piłam kawkę z automatu, a on nieśmiało spytał, czy jeszcze model czy już idę spać. Ma brzydką, długą ale okrągłą, ciekawą twarz, czarne włosy do ramion tłuste jak moje, koszulę włożoną w spodnie tak, żeby uwydatniać brzuszek i jeansy niezgrabnie dopasowane do skórzanych, wypastowanych, wiązanych butów. Czasami się jąka i wtedy szybko decyduje się na koniec zdania. Jest anglikiem, ale często dokańczam jego zdanie. Jestem z Polski, bo nie spytał.