niedziela, 28 października 2012

Mamucie

Potrzeba wielkiego tomu, żeby zmniejszyć liczbę nieporozumień tylko trochę
a kilka zdań nadaje się tylko do wymiany newsów o tym, gdzie są mamuty, Kajetan.
Na czym polega ta znajomość(!), jezu, jak mi dobrze. Dobrze nam?, Dobrze mi, wdycham zapach lakieru do paznokci, bo pozwoliłeś mi malować czytając wiadomości od Ciebie. Nikt dzisiaj nigdzie wcześnie nie idzie, nikt nie stuka paznokciami w sprawie ciszy.

Mam znowu tyle szczęścia i spokoju. Ta cała biel równomiernie i szczelnie zalepia mydełkiem oczy, które i tak już szły spać. Nic nie widzę, nie warto szukać, bo już i tak wszystko zrobione.

Ale ale, nie dla wszystkich! Są tacy, którzy bez zrobionego wszystkiego, co oczy tylko zdołają obejrzeć, usnąć spokojnie nie mogą. Są tacy, którzy cierpią pół życia, aby drugie pół utrudnić innym. Bo są oni tacy, że wchodzą w rolę bardzo pracochłonną bez zastanowienia i z największym poświęceniem i ambicją.
Zaczyna się, jak zdaje mi się od kilku godzin, ciężki czas. Pieniądze ok, ale wiecej pracy i organizm zużyty naprawdę do końca. Mama już zrezygnowała.



poniedziałek, 8 października 2012

GIiTPNSRNUiNcPSiL

Karnawale obelg, karnawale pobódek!

Dowiedziałam się dzisiaj, że architekt to drugi najstarszy zawód świata i również polega na dogadzaniu klientowi. Fruwa nade mną venustas, mam nadzieję! Że nie ma czegoś takiego jak zżynka, tutu-tutu, tutu-tutu

Ja szuram albo stukam (w zależności od tego, jakie buty wydaje mi się, że mam na sobie) w Gmachu Instytutu i Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Sztuk, Rzemiósł, Nieużytków, Użytków i Niezałatwionych, czasami Pozostawionych Spraw i Ludzi. Miej karnawale litość

Ten Człowiek, Ta Kobieta, ta biedna, biedna Pani, której jeansowa spódnica zwęża się przy kolanach nieapetycznie i brzuszek okrąglutki formuje pod fioletowym sfeterkiem zapinanym na guziki, Ta będzie decydowała o godzinie z mojego tygodnia. Mówi, żebyśmy wyobrazili sobie, że nam wisi broda z pyska i że rogi ciążą nam ogromnie, a głowa pod nimi buja, grożąc katastrofą budowlaną, że aż korci, żeby ich intensywnym skupieniem, konsystencją i kształtem kogoś zdrowo poczęstować. Instruuje, że mamy cztery symetrycznie względem najdłuższej osi rozłożone kopyta, że mamy muchy przy zadzie, że jemy góry. Jesteśmy plagą połaci górskich, jesteśmy kozami
Przeczytałam znowu bloga. Nie zrobiłam nic, co mogłoby kogoś pozytywnie zaskoczyć, nie wzięłam pod uwagę nikogo poza sobą i ciałem, nie grałam na nikim dzisiaj, nie rozmawiałam z nikim, tylko z mamą. Chcę być dobra, wzbiera we mnie tak ogromna zazdrość znów, chcę być dobra i ceniona jak w Wasze walentynki, krzyczę no! 

Zanim powrócę do zwyczaju produkowania notatek niby na bezwonnym papierze(tym od kolorowych magazynów),które nie interesują w przyszłości nawet mnie, pozwolę sobie wywołać obraz, na który składają się następujące okoliczności zmysłowe. Pachnie mocno tanim lakierem do paznokci, szukam siebie, której bym jeszcze nie znała. Wszystko jest naładowane, pieniądze wydane, wypite, wyschnięte, włożone i zapięte. Wszystko przeczytane. 

To się tylko wydaje dopuszczalne, bo nie jest dopuszczalne w istocie, że osiągnęłam zakończenie, wcale go przecież nie chciałam! Kiedy zrobiłam się taka zadowolona? Kto mi to zrobił i kto mnie udusił? Odciął mi dłonie i zaszył oczy, czy mogę nauczyć się go nie znosić? 
Mam problemy z oceną, kiedy mój subiektywny obowiązek jest obiektywnym, a kiedy potrzebą. Zlewam sobie i tylko udaję wyższe pobódki i nie wiem, jakieś ambicje albo te niemądre dobre pomysły. 

Już narzekałam raz kiedyś, że mnie ktoś udusił, zrobię to znowu, robię. 




niedziela, 7 października 2012


Chęciny zamek. uprzątnęłam biurko z niepotrzebnych tub i tubek, dopiłam herbatki kawki i wszystkie sereczki. Wibracje nadają w bardzo prostacki sposób znaczenie metafizyczne nawet tym tubkom i tubom. Pośpiechu chciałabym się nauczyć od godziny drugiej do północy, Kiedy indziej nie będzie to miało większego sensu. Dobrze mi po całym dniu słuchania, dobrze mi po wieczorach wspólnych, chcę już środków na nowe ubrania, mogę iść sobie dalej. Chcę przestać mówić o tym wszystkim, mam ochotę nic nie mówić, żeby sobie zrobić przerwę. Pierwszą, najbardziej prawdopodobną wersją jest, że siedząc przy sztucznym ociepleniu robi mi się ze sobą tak dobrze, że chciałabym mieć bloga i nie chcę go stracić. Świeżo oblizanym palcem grzebię w fajnej, czekoladowej mazi, upewniwszy się wcześniej, że nikt niepowołany nie patrzy. Trochę tylko trudniej z tym, że jest mi tak ciepło, że mam rozproszoną uwagę, bardzo mocno.
Ze wszystkim mi dobrze, może tylko za stresem i kłuciem w klatce piersiowej nie tęskniłam.

czwartek, 4 października 2012

20.09 koniec zeszytu

Siedzę trochę na bok, ciało w stronę automatów z biletami na pociąg, głowa w stronę Pani blondynki w wieku dojrzałym, na ławce po przeciwległej stronie korytarza. Ona siedzi zupełnie jak ja, jesteśmy odbiciami i patrzymy na siebie, bo nawet to 10 metrów nie jest w stanie nas rozdzielić (ona patrzy na mnie pewniej, mnie od zbyt długiego palą policzki).
Przed automatami pojawia się małżeństwo na wakacjach. Henry i Maureen przyjechali z New Jersey na dwa tygodnie: żeby zrobić zakupy, pojeździć wypożyczoną toyotą po pagórkach i pstryknąć kilka zdjęć. Maureen ma najpiękniejsze łydki, jakie kiedykolwiek widziałam u kobiety dojrzałej, kostki i stopy w sandałach, wszystkie elementy rozsądnie opalone i zadbane. Przyglądam się im, gdy czasami wynurzają się spod szarej spódnicy do ziemi (ona w białe paski na czerni, dziura w spódnicy od pasa w dół).
Nie wiadomo, co z tym automatem. Trochę zbyt pewnie i głośno (dostaję za swoje od blondynki) pouczam ich. Moje ciało od piersi w dół płacze i kopie z bólu i ciężaru, wracam spojrzeniem do mojej Pani.

Wieczór nastał bardzo szybko i w pociągu powrotnym siedziałam z Krzyśkiem na granatowych fotelach zaraz przy oknie, w którym było nas widać. Maureen- jej łydki. Henry- mój tata i mój budzik w jednym. Henry mówi, że Maureen jest wspaniała, czy nie jest? Krzysiek nie wątpi. Moje ciało znowu