Pamiętam o wstępie.
Moje myślenie i moje pisanie są bardzo ułomne i widzę to wyjątkowo wyraźnie od dwóch tygodni. Nie nadają się dla siebie i same niczego nie umieją, zwłaszcza w tak (nieprzytomnie) potężnym obliczu. Coś bardzo mocno się skończyło. Normalnie powiedziałabym Ci o wszystkim, teraz już nie. Czujesz, ta różnica paląca między moją przyjemnością a czekaniem na przyjemność. Chyba dawno nie dotykałam swoich włosów, umknął mi moment, w którym zrobiły się liche i ciemne. Teraz napiszę.
Uderzyło kilka razy prosto pod moje nogi. I co teraz niby? Nie potrafię wystarczająco fajnie knuć. Wszystko co wymyślę będzie ok, to duża odpowiedzialność. Wiesz, mam po prostu wrażenie, że nie chcę, żeby mi się kiedykolwiek coś przyśniło. Ważne, że tym razem nie wynika to z autoagresji czy tam wstrętu. Nie znam osoby, która chciałaby, żebym ją kochała. Przynajmniej nie byłoby to wstrętne. To chyba niczego nie zmienia, kłamię, zwierzam się i smagam wszystkie te człeczyny. Powiedziałam, że nie kocham i uderzyło. Nic dziwnego, mogę mieć rację z tym chceniem. Podobno mogłabym z zimną krwią zabijać, co za bzdura, a to jedyna rzecz o mnie, jaką potrafię przywołać zawsze. Dlatego tak bardzo nie chcę pomieszkać ani chwili sama. Niedobrze mi i mam jedynie ochotę walczyć o ludzi i dla ludzi, a nie chcę o najbliższych.
Gadałam dzisiaj z Małgosią lat 6 o naszych imionach i o aparacie na zęby. Powiedziała, że ona ma ładne zęby i nie musi nosić, a potem powtórzyła, że nazywa się Małgosia. Mama powiedziała, że ludzka świadomość pojawia się jakoś później, chyba z palca! U Taty bez zmian.
czwartek, 9 października 2014
piątek, 8 sierpnia 2014
Ekipa
Gdyby tylko nie było mi tak ciepło. Pusto.
Śliski temat: naprawdę Nas popieram. Beztrosko uwielbiam. Mniej pusto, gdy zabieram się do rzeczy, o których mówiłam, reszta jest zbędna dlatego, że nie mówiłam. Pisanie jest niezbędne, ale już go nie popieram. Nie chcę w ogóle wiedzieć niczego z tego, co piszę. Wstrętne teksty już nawet nie odrzucają, takie są puste.
Teraz będzie pusto. Jest pusto i jest pusto. Proszę o uznanie mojej obecności, to mnie tak bardzo dręczy. Robi mnie ten stan potrzeby, odmoralnia i wyskrobuje z jakiegokolwiek wyczucia mojej osoby: rozgniewana Twoim przyzwoleniem na mój stan. Czuję, że coś strasznego się stanie, gdy przestanę. Zaręczam, że kiedyś przestanę. Nielogiczne wybory, naprawdę! Gdybym je rozumiała, jak chciałbyś wszystko inne, ulubione byłyby wspólne. Gdy tak jest, już Cię nie ma. Dobrze, że nie rozumiem? To chyba bez sensu już zawsze siedzieć w przekonaniu, że jestem niepożądanym człowiekiem.
Nie pisać, jeśli nie wypada. Teraz to już naprawdę nie wypada! Zdenerwuj się na mnie, znielub. Pomścij swoich najbliższych. Podaj mi rękę, chcę tylko zabrać Cię z powrotem do ekipy. Jest mi już dobrze
Śliski temat: naprawdę Nas popieram. Beztrosko uwielbiam. Mniej pusto, gdy zabieram się do rzeczy, o których mówiłam, reszta jest zbędna dlatego, że nie mówiłam. Pisanie jest niezbędne, ale już go nie popieram. Nie chcę w ogóle wiedzieć niczego z tego, co piszę. Wstrętne teksty już nawet nie odrzucają, takie są puste.
Teraz będzie pusto. Jest pusto i jest pusto. Proszę o uznanie mojej obecności, to mnie tak bardzo dręczy. Robi mnie ten stan potrzeby, odmoralnia i wyskrobuje z jakiegokolwiek wyczucia mojej osoby: rozgniewana Twoim przyzwoleniem na mój stan. Czuję, że coś strasznego się stanie, gdy przestanę. Zaręczam, że kiedyś przestanę. Nielogiczne wybory, naprawdę! Gdybym je rozumiała, jak chciałbyś wszystko inne, ulubione byłyby wspólne. Gdy tak jest, już Cię nie ma. Dobrze, że nie rozumiem? To chyba bez sensu już zawsze siedzieć w przekonaniu, że jestem niepożądanym człowiekiem.
Nie pisać, jeśli nie wypada. Teraz to już naprawdę nie wypada! Zdenerwuj się na mnie, znielub. Pomścij swoich najbliższych. Podaj mi rękę, chcę tylko zabrać Cię z powrotem do ekipy. Jest mi już dobrze
niedziela, 18 maja 2014
jedyna miłości, przykro mi
dopisek: Nie wiem, jak chcę żeby było następnym razem, gdy będę z kimś pracowała. Nie dogadaliśmy się zmarnowawszy ostatnią godzinę na nieporozumienie, zbieramy się w końcu, ja zajeżdżam samochodem pod jego dom. Mamy wrażenie, że łączy nas całkowite, przyjemne porozumienie i jedność. Nie myślę przy nim zupełnie i rzygać mi się już chce tym niemyślącym partnerstwem. Przyjemnie dzielić z kimś obolałe oczy i głowy, jest to jednak jakaś unia i związek.
Naprawdę jedyne uczucie, które wymawiam teraz bez zająknięcia, to moja pierwsza i ostatnia miłość.
Znowu losowo coś robisz? Tak na chybił trafił zupełnie, a później może coś wyjdzie? Nic z tego nie rozumiem, zupełnie na chybił trafił. Co to właściwie jest?
Ja na przykład nie zrozumiałem tych tekstów, kilka razy je czytałem, ale jakoś za dużo jest pojęć, których nie rozumiem.
Cześć, co robisz? I co, fajnie? No, to super! A jakie plany na później? A, ok, to może kiedy indziej. CZE-EEŚĆ.
Puszczasz potem też na oddaniu projektów ambient, do oglądania rysunków? Rysunki tylko do oglądania przy ambiencie.
Największa i najmniejsza wdzięczność to to samo. Czasami nie czuję wstydu gnojąc wszystko, co nie jest moją jedyną miłością. Szok. Moja jedyna miłości, daj mi siłę i dobro dla moich niejedynych prawdziwszych miłości. Kiedyś będę taka jedyna, jak Ty.
Naprawdę jedyne uczucie, które wymawiam teraz bez zająknięcia, to moja pierwsza i ostatnia miłość.
Znowu losowo coś robisz? Tak na chybił trafił zupełnie, a później może coś wyjdzie? Nic z tego nie rozumiem, zupełnie na chybił trafił. Co to właściwie jest?
Ja na przykład nie zrozumiałem tych tekstów, kilka razy je czytałem, ale jakoś za dużo jest pojęć, których nie rozumiem.
Cześć, co robisz? I co, fajnie? No, to super! A jakie plany na później? A, ok, to może kiedy indziej. CZE-EEŚĆ.
Puszczasz potem też na oddaniu projektów ambient, do oglądania rysunków? Rysunki tylko do oglądania przy ambiencie.
Największa i najmniejsza wdzięczność to to samo. Czasami nie czuję wstydu gnojąc wszystko, co nie jest moją jedyną miłością. Szok. Moja jedyna miłości, daj mi siłę i dobro dla moich niejedynych prawdziwszych miłości. Kiedyś będę taka jedyna, jak Ty.
środa, 9 kwietnia 2014
czwartek, 13 marca 2014
Niebieska woda i żółte szuwary w dowolnych miejscach, biały kościół i trasa rowerowa daleko na horyzoncie. Włożył ciemne okulary, które nie pasują do brzydkiego zimowego płaszcza w zbyt stonowaną kratę. Koloru nieba nie widać. Znaleźliśmy małe żółte kokony z dwoma komorami. Dwie komory z drugiej strony wychodzą jako cztery. Element jest dwuwarstwowy. Palę papierosa i przy nim jest mi trochę wstyd. Podoba mu się mały dom, do którego może wejść. Nie umie naturalnie posługiwać się mapą i skalą, nie polegam na jego kompetencji. Jest zainteresowany i trochę się ze mnie nabija. Nie mogę oddychać przez zatkany nos i niechętnie mowię czując zatkanie już w gardle. nie leci muza. Pies z podkulonym ogonem przebiegł obok nas, a zwiewając czasami się oglądał.
***
Przeszłyśmy obok waszej szkoły, poszłyśmy w stronę skweru i dalej kolumny. Okazało się, że na rynku nadal jest lodowisko. Widok na rzekę, przy którym opowiadałam jej wszystko, zupełnie mnie nie zadowolił. Opowiadałam jej o swoim nieszczęściu, ona mi głosowała. Ja więcej, ona mniej i zawsze ze wstępem. Jest mi wstyd.
***
Wiosna się ze mnie nabija. Chcę i nie chcę. Biorę i biorę więcej. Przepraszam, a potem płaczę. Starusieńka skrucha już nie może nie być wypowiadana, a przecież nie interesuje już nikogo. Tylko grać i grać cały dzień, a wieczorem mówić mamie najgorsze sekrety.
Rezygnacja przechodzi na kolejną chwilę bez względu na osiągnięcia poprzedniej. Nie biorę, wydycham źle.
***
Przeszłyśmy obok waszej szkoły, poszłyśmy w stronę skweru i dalej kolumny. Okazało się, że na rynku nadal jest lodowisko. Widok na rzekę, przy którym opowiadałam jej wszystko, zupełnie mnie nie zadowolił. Opowiadałam jej o swoim nieszczęściu, ona mi głosowała. Ja więcej, ona mniej i zawsze ze wstępem. Jest mi wstyd.
***
Wiosna się ze mnie nabija. Chcę i nie chcę. Biorę i biorę więcej. Przepraszam, a potem płaczę. Starusieńka skrucha już nie może nie być wypowiadana, a przecież nie interesuje już nikogo. Tylko grać i grać cały dzień, a wieczorem mówić mamie najgorsze sekrety.
Rezygnacja przechodzi na kolejną chwilę bez względu na osiągnięcia poprzedniej. Nie biorę, wydycham źle.
niedziela, 19 stycznia 2014
sujo {przym.} - brudny, haniebny, świński, sprośny, obrzydliwy, nieprzyzwoity
suja (czyt. zuzia) - brudzi
Mieszkanie tylko po to, żeby słuchać kroków na skrzypiących panelach. Panele w ładnej, szarej, nierównej warstwie kurzu. Przedpokój wynikiem dziwnych resztek po pokojach, mój (niemój) pokój malutki, jak mój. Realnie, czysto, cicho, jak zazwyczaj jest w związkach, gdy się budzimy rano - tak tu jest. Z przedpokoju mamy 8 par identycznych drzwi, drzwi w różnych nierównoległych płaszczyznach, całkowicie pokrywają każdą z nich. Jest zimno, a biurko jest strasznie małe. W jednej futrynie, przysięgam, drążek do podciągania. Panele płynnie pomiędzy wszystkimi futrynami. Beżowe ściany i małe, białe fasetki gdzie nie spojrzę, szarpane mokrą gąbką sufity. Kuchnia zupełnie pusta, są tylko płatki czekoladowe, czajnik i paczka przy oknie, od dzisiaj dwie. Nie da się słuchać muzyki, śpię długo i zaraz zamierzam spać znowu.
Wyszłam pokopać piłkę o śmietnik. Raz wpadła mi na daszek, ale na szczęście wróciła. Innym razem trochę się znudziłam, więc kopnęłam mocniej i poleciała na drugi koniec parkingu, w bluszcze. Nie ma sprawy, pójdę.
Wyszło słońce, jestem taka szczęśliwa. Tak mi się podoba ten męski pot, a w pokoju przecież nie ma nic. Nie mogę się powstrzymać, tyle czystej miłości. Przykleił nad biurkiem koperty listów, które dostał. Jest też bilet z meczu, pozdrowienia i zabawny rysunek, prezent. Chiński znaczek i ten kurz, pot. Nieśmiałe, brudnawe trampki w małym rozmiarze i kamizelka, którą chciałabym dostać na święta. Tyle miłości
suja (czyt. zuzia) - brudzi
Mieszkanie tylko po to, żeby słuchać kroków na skrzypiących panelach. Panele w ładnej, szarej, nierównej warstwie kurzu. Przedpokój wynikiem dziwnych resztek po pokojach, mój (niemój) pokój malutki, jak mój. Realnie, czysto, cicho, jak zazwyczaj jest w związkach, gdy się budzimy rano - tak tu jest. Z przedpokoju mamy 8 par identycznych drzwi, drzwi w różnych nierównoległych płaszczyznach, całkowicie pokrywają każdą z nich. Jest zimno, a biurko jest strasznie małe. W jednej futrynie, przysięgam, drążek do podciągania. Panele płynnie pomiędzy wszystkimi futrynami. Beżowe ściany i małe, białe fasetki gdzie nie spojrzę, szarpane mokrą gąbką sufity. Kuchnia zupełnie pusta, są tylko płatki czekoladowe, czajnik i paczka przy oknie, od dzisiaj dwie. Nie da się słuchać muzyki, śpię długo i zaraz zamierzam spać znowu.
Wyszłam pokopać piłkę o śmietnik. Raz wpadła mi na daszek, ale na szczęście wróciła. Innym razem trochę się znudziłam, więc kopnęłam mocniej i poleciała na drugi koniec parkingu, w bluszcze. Nie ma sprawy, pójdę.
Wyszło słońce, jestem taka szczęśliwa. Tak mi się podoba ten męski pot, a w pokoju przecież nie ma nic. Nie mogę się powstrzymać, tyle czystej miłości. Przykleił nad biurkiem koperty listów, które dostał. Jest też bilet z meczu, pozdrowienia i zabawny rysunek, prezent. Chiński znaczek i ten kurz, pot. Nieśmiałe, brudnawe trampki w małym rozmiarze i kamizelka, którą chciałabym dostać na święta. Tyle miłości
niedziela, 12 stycznia 2014
Wyjście z tarapatów
Bezsenne noce konwulsyjnych kaszlów mają tylko taki morał, że nie jestem już zupełnie zmęczona. Znasz to uczucie, gdy kaszlesz już tak bardzo, że kaszel przeobraża się w odruchy wymiotne, że podnosisz się do pozycji siedzącej i patrzysz na swoje ręce i prawie rzygasz i z tego co pamiętasz, nigdy nie przestajesz. Siedząc w biurze i rozmawiając przez telefon spociłam się tak, że czułam kropelki spadające z podbródka na szalik, co dziwne wcale nie z czoła ani spod nosa, ani spod oczu. Pot z powietrza i ja, której pocą się chyba oczy.
Brak już nie zaczyna się, ani się nie kończy.
Tak więc dzisiaj właśnie sprzątnęłam, włożyłam w końcu nowe ubranie i siedzę czysta, kaszel jakiś rzadszy, dłuższy, włosy gładsze i wkurwiona jakoś bardziej niż zwykle na głupie, śmierdzące dupy w salonie. Folia aluminiowa w kuchence świeżutka.
Ludzie się dziwią, że nie chcę zostać. Wypełniam ankiety, jedna za drugą.
Brak już nie zaczyna się, ani się nie kończy.
Tak więc dzisiaj właśnie sprzątnęłam, włożyłam w końcu nowe ubranie i siedzę czysta, kaszel jakiś rzadszy, dłuższy, włosy gładsze i wkurwiona jakoś bardziej niż zwykle na głupie, śmierdzące dupy w salonie. Folia aluminiowa w kuchence świeżutka.
Ludzie się dziwią, że nie chcę zostać. Wypełniam ankiety, jedna za drugą.
niedziela, 5 stycznia 2014
moje kontakty
Budzę się mimochodem, przy okropnych hałasach kroków w pustym mieszkaniu, ktoś otwiera moje drzwi i światło pada na ścianę przy krzywej szafie, mężczyzna krzyczy halo, halo. Nie wchodzi dalej, nie widzi mnie w pościeli, więc opadam ponownie i mam nadzieję, że już tej krzykaniny nie powtórzy. Nawet przez chwilę nie zastanawiam się, kim jest włamywacz do zamkniętego mieszkania, ba, zamkniętego pokoju. Drzwi otwierają się ponownie, tym razem odpowiadam. Mężczyzna peszy się i nie zamykając drzwi mówi, że poczeka na korytarzu. Wstaję i przy całej mojej niesłychanej przytomności najpierw podchodzę do lustra, żeby przypomnieć sobie, jak wyglądam. Jeszcze by się mężczyzna dodatkowo speszył na zaspaną i roznegliżowaną nastolatę.
No to wyszłam, a na korytarzu okropnie spalona twarz, głowa gładziutka, lat około 40. Odstające uszy, kurtka jednoznacznie usprawiedliwiająca jego włamanie i oczy, które patrzą GORĄCO. Bardziej gorącego spojrzenia nie widziałam naprawdę nigdy, może to niebieskie oczy na czerwonej twarzy. Okropnie cieszy się na mój widok, mówi z azjatyckim (jak to) akcentem. Jestem porażona i budzę się momentalnie.
Podekscytowany melduje, że nie działają nam czujki alarmowe. Lecimy razem do kuchni wyprzedzając się po drodze kilkukrotnie, przerywamy sobie nawzajem słowotokami. Docieramy do ciemnego pokoju i oto nasz problem, nasza nieprzespana noc i jednocześnie najlepsze, co nas tej nocy spotkało: oto brakuje zwyczajowo migającego światełka na czujce. Na obu czujkach, cholera
* * *
2708 dzwonię. Pytam Andrew, czy jeszcze mi coś dzisiaj wydrukuje. Stoję jak głupia na środku biblioteki pośród uczniów, przy jedynym kabelkowym telefonie dostępnym prawdopodobnie w promieniu kilometrów. Stoję mając nadzieję, że dobrze zapamiętałam wszystko, o czym miałam pamiętać. Wiedziona ciekawością staram się sama odnaleźć drugi koniec kabelka. Jakaś szczupła Pani klepie mnie po ramieniu w korytarzu tylko dla obsługi, idę aż do siedziby firmy POSTER PLUS. Andrew jest szalenie nieśmiały i widzi, w jakim jestem stanie. Andrew spartolił robotę, godzinę później dał mi w prezencie dodatkowe kilkadziesiąt minut niezasłużonego stresu, bo nie zmierzył moich wydruków. Andrew dał mi usiąść w swoim fotelu i chodził jak jakiś młodzieniaszek, który lubi fizykę i dziewczyny, wszystko jedno jakie. Piłam kawkę z automatu, a on nieśmiało spytał, czy jeszcze model czy już idę spać. Ma brzydką, długą ale okrągłą, ciekawą twarz, czarne włosy do ramion tłuste jak moje, koszulę włożoną w spodnie tak, żeby uwydatniać brzuszek i jeansy niezgrabnie dopasowane do skórzanych, wypastowanych, wiązanych butów. Czasami się jąka i wtedy szybko decyduje się na koniec zdania. Jest anglikiem, ale często dokańczam jego zdanie. Jestem z Polski, bo nie spytał.
No to wyszłam, a na korytarzu okropnie spalona twarz, głowa gładziutka, lat około 40. Odstające uszy, kurtka jednoznacznie usprawiedliwiająca jego włamanie i oczy, które patrzą GORĄCO. Bardziej gorącego spojrzenia nie widziałam naprawdę nigdy, może to niebieskie oczy na czerwonej twarzy. Okropnie cieszy się na mój widok, mówi z azjatyckim (jak to) akcentem. Jestem porażona i budzę się momentalnie.
Podekscytowany melduje, że nie działają nam czujki alarmowe. Lecimy razem do kuchni wyprzedzając się po drodze kilkukrotnie, przerywamy sobie nawzajem słowotokami. Docieramy do ciemnego pokoju i oto nasz problem, nasza nieprzespana noc i jednocześnie najlepsze, co nas tej nocy spotkało: oto brakuje zwyczajowo migającego światełka na czujce. Na obu czujkach, cholera
* * *
2708 dzwonię. Pytam Andrew, czy jeszcze mi coś dzisiaj wydrukuje. Stoję jak głupia na środku biblioteki pośród uczniów, przy jedynym kabelkowym telefonie dostępnym prawdopodobnie w promieniu kilometrów. Stoję mając nadzieję, że dobrze zapamiętałam wszystko, o czym miałam pamiętać. Wiedziona ciekawością staram się sama odnaleźć drugi koniec kabelka. Jakaś szczupła Pani klepie mnie po ramieniu w korytarzu tylko dla obsługi, idę aż do siedziby firmy POSTER PLUS. Andrew jest szalenie nieśmiały i widzi, w jakim jestem stanie. Andrew spartolił robotę, godzinę później dał mi w prezencie dodatkowe kilkadziesiąt minut niezasłużonego stresu, bo nie zmierzył moich wydruków. Andrew dał mi usiąść w swoim fotelu i chodził jak jakiś młodzieniaszek, który lubi fizykę i dziewczyny, wszystko jedno jakie. Piłam kawkę z automatu, a on nieśmiało spytał, czy jeszcze model czy już idę spać. Ma brzydką, długą ale okrągłą, ciekawą twarz, czarne włosy do ramion tłuste jak moje, koszulę włożoną w spodnie tak, żeby uwydatniać brzuszek i jeansy niezgrabnie dopasowane do skórzanych, wypastowanych, wiązanych butów. Czasami się jąka i wtedy szybko decyduje się na koniec zdania. Jest anglikiem, ale często dokańczam jego zdanie. Jestem z Polski, bo nie spytał.
Subskrybuj:
Posty (Atom)